20 września 2016

Filologia angielska- moja opinia

Troszkę późno zabieram się do napisania tego postu, ale ostatnimi czasami ogólnie ciężko zabrać mi się do czegokolwiek. Moja lista tematów do publikacji tylko zwiększa swoje pozycje a niestety nic  z niej nie ubywa. Nie wiem czy to wina nadchodzącej jesieni czy może najzwyczajniej w świecie zmęczenie. Póki co nie zmuszam się do niczego, czując że marnuje każdy dzień :)
Patrząc na statystyki wyświetlanych postów, widze że jeden z najstarszych postów pt. jak zamawiać na Bershka.pl wciąż cieszy się popularnością. Pomimo tego ze większość tegorocznych maturzystów już wybrało swoje kierunki to może ten post przyda się kolejnym pokoleniom :)

Zacznijmy od początku, czyli jak to się stało że wybrałam filologię angielską. Od dziecka lubiałam angielski. W gimnazjum doszła fascynacja innym językiem obcym- francuskim. Patrząc na zmagania rówieśników widziałam że to mi po prostu leży. Nauka 3 kartek słówek nie stanowiła dla mnie żadnego wyzwania. Mając same 5 i 6 z języków obcych w gimnazjum, wybrałam w liceum profil lingwistyczny z rozserzonym angielskim i francuskim. I tu się wszystko zaczęło. Trafiłam na najlepszego nauczyciela angielskiego w mojej szkole. Od początku szłam zakresem rozserzonym. Angielski był nawet do 5 razy w tygodniu w grupie 12 osobowej. Przysługiwało nam około 8 nieprzygotowań na semestr ze względu na ilość materiału do opanowania. Można powiedzieć że od początku wiedziałam że to własnie język angielski chcę kontynuować w przyszłości. Na początku były piękne plany aby studiować lingwistykę na zasadzie połączenia angielskiego z francuskim, który również zdawałam na maturze. Niestety w moim mieście nie było takiego kierunku, a nie chciałam oddalać się specjalnie od domu. Dostałam się z wynikiem 78% z matury rozserzonej, w drugiej turze na kierunek filologia angielska o specjalizacji nauczycielskiej :)

O wszystkim co tutaj teraz napiszę, muszę zaznaczyć że są to moje spostrzeżenia które mogą się różnić w zależności od uczelni. Powiem Wam szczerze, że wystarczył rok czasu, ażeby uczelnia zmieniła swoje praktyki na gorsze. Mam wrażenie, że byłam tym ostatnim rocznikiem który jeszcze miał dobrze. Na przykład składając podanie od razu wybierałam specjalizacje. Nie musiałam studiować całego semestru ażeby na drugim dowiedzieć się że nie ma miejsc na moją specjalizację. To samo tyczy się praktyk. Miałam praktyki dwa razy w przeciągu trzech lat studiów ktore przypadaly na caly miesiąc wrzesień. Co prawda poświęcałam cały miesiąc wakacji ale nie musialam sie martwic że nie wyrobie się łączac praktyki normalnie ze studiami, jak to ma miejsce teraz. 

Jakie sa moje ogolne wrazenia jesli chodzi o kierunek? Nie mialam problemu praktycznie z zadnym przedmiotem. Czasami wykladowca mial wiekszy stosunek 'olewawczy' i trzeba bylo pogrzebac w sieci azeby zdac kolokwium ale jestem typem czlowieka ktory potrafi sie uczyc z ksiazek. Na pewno lubialam takie przedmioty jak literatura brytyjska, amerykanska, kulturoznawstwo, realioznawstwo, historia czy podstawowe PNJA (praktycznie lekcja angielskiego taka jak w liceum). Mniej przypadly mi do gustu przedmioty typowo jezykowe jak skladnia, morfologia czy jezykoznawstwo, co nie zmiania faktu ze mimo wszystko bronilam sie z dziedziny jezykoznawstwa :) 


Czy nauczylam sie jezyka na studiach? Tak. Idac na studia mialam pewne umiejetnosci ale przede wszystkim mialam obawy przed mowieniem. Kiedy wspominam pierwszy tydzien na uczelni moge to opisac jednym slowem: przerazenie. Nie spodziewalam sie ze prawie wszystkie przedmioty beda odbywac sie po angielsku, nawet psychologia.. Co gorsze, część wykładowców nie pochodziła z Polski i tego języka wgl nie rozumiała. Jeśli masz jakieś pytanie zostaje Ci tylko angielski :). Ale to chyba dzięki temu zawdzięczam taki progres. Co prawda na początku trzeba się przyzwyczaić do akcentu praktycznie każdego wykładowcy, jeden wybiera amerykański, drugi jest brytyjczykiem a trzeci próbuje połączyć oba wraz z językiem polskim. Na prawdę nie spotkałam się wcześniej z wyrażeniem 'evrybydy' czy 'exhałsted'. 

Obroniłam się na 5 :) i zakończyłam narazie ten etap. Nie wybrałam się na magisterkę. Dlaczego? Przez większość mojej nauki postrzegałam uczelnię jako ten element przeszkadzający mi we wszystkim. Ciągle myślałam że zacznę to robić jak tylko skończy się sesja, jak tylko zaliczę kolokwium, jak tylko napiszę pracę. Mój piątek polegał na przesiedzeniu 6-7 godzin na uczelni, wpatrując się w slajdy. Równie dobrze mógłby ktoś robić zdjęcia i je podsyłać, ale dla obecności trzeba było być tam. Miałam ogromne poczucie marnowania czasu. Wydaje mi się że miarka się przelała kiedy pewien profesor postanowił wpisać mi nieuzasadnione 2 tylko dlatego ażeby nie zwolnić mnie z egzaminu. Jak dla mnie praktyki żałosne. Jestem osobą sumienną i przykładam się do swoich obowiązków. Zawsze byłam przygotowana do zajęć, kolosów czy zaliczeń. Ciężko pracowałam i osiągnełam swój cel, a mianowicie stypednium rektora, dla najlepszych studentów. Ale normalnie nóż w kieszeni mi się otwierał kiedy zarywałam nocki ucząc się do egzaminów (bo od drugiego roku postanowiłam też pójść do pracy) a ktoś potrafił perfidnie ściągać i chwalił się taką samą ocenę. Albo miał 'ból dupy' że brakło pół punkta do 5. Jeśli chodzi o moje miasto i moją uczelnie to z ręką na sercu mówie Wam że można 'przepchać' ten kierunek. Ale czy o to w tym wszystkim chodzi? Bardzo chcialabym pojsc dalej i kontynuuowac nauke i mam takie male marzenie gdzie moglabym to zrobic i czuc sie spelniona:) Narazie spelniam inne swoje marzenia i bardzo chce przelozyc swoj angielski na praktyke:) A pozniej kto wie:) Jestem dobrej mysli :)

Do usłyszenia!:*




2 komentarze:

Szukaj na tym blogu

About Me

Moje zdjęcie
Magda, 23 Mayorka94@gmail.com

Followers